Wojska niemieckie szybko zbliżają się do Paryża. Georg, niemiecki uchodźca, w samą porę ucieka do Marsylii. W bagażu nosi dokumenty pisarza Weidela, który w obawie przed prześladowcami odebrał sobie życie. Dokumenty te obejmują rękopis, listy i wizy z ambasady meksykańskiej. Wszystko się zmienia, gdy Georg zakochuje się w tajemniczej Marie. Czy to oddanie czy kalkulacja skłoniły ją do dzielenia życia z lekarzem Richardem, zanim wyruszyła w dalszą podróż w poszukiwaniu męża? Podobno wynurzył się w Marsylii z wizą meksykańską dla siebie i swojej żony.

Tranzyt jest oparty na powieści Anny Seghers z 1944 roku, z kolei opartej na jej doświadczeniach jako niemieckiej żydowskiej komunistycznej uchodźcy politycznej w Marsylii, próbującej wydostać się z Francji Vichy do Meksyku. Bohaterem jest Niemiec nielegalnie przebywający we Francji, który podróżuje z Paryża do Marsylii, przez przypadek przybiera tożsamość zmarłego niemieckiego pisarza lewicowego, który ma wizę wyjazdową do Meksyku i wplątuje się zarówno w nieznaną żonę pisarza, jak i jego żonę i syna innego nielegalnego Niemca. To, co sprawiło, że film zadziałał dla mnie, to fakt, że nie jest to rutynowy dramat kostiumowy z czasów II wojny światowej. Reżyser i scenarzysta Christian Petzold postanowił umieścić całą historię w dzisiejszej Francji. Nie ma nazistów, swastyk ani wyjaśnień politycznych. Jest tylko wszechobecna francuska policja sprawdzająca papiery na ulicach, napadająca na hotele i mieszkania, łapująca nielegalnych cudzoziemców do deportacji do nienazwanego miejsca, wspomagana przez dobrych obywateli francuskich, sprzedajnych lub patriotycznych, oraz desperacką walkę uchodźców o zdobycie legalnego dokumenty tożsamości i dokumenty podróży w obliczu biurokratycznej obojętności lub wrogości. Wydaje się, że to wszystko może się dziać za sześć miesięcy od teraz, tam lub, jeśli o to chodzi, tutaj. Współczesna sceneria znacznie podnosi napięcie, usuwając historyczne wskazówki – nie masz pojęcia, jak to się wydarzy i czy bohater ucieknie do Meksyku.

Helena Gajewska

Tranzyt jest oparty na powieści Anny Seghers z 1942 r. o tym samym tytule, opowiadającej o ocalonym z niemieckiego obozu koncentracyjnego szukającym przejazdu z Vichy Marsylia do Afryki Północnej, gdy naziści zbliżają się do miasta. Jednak, zamiast adaptacji 1:1, film jest zbudowany na fascynującej konstrukcji - choć opowiada tę samą historię, co powieść Seghera, jego akcja toczy się tu i teraz. Przynajmniej niektóre elementy są osadzone tu i teraz. Właściwie tylko część środowiska filmu jest nowoczesna. Tak więc, chociaż takie rzeczy jak samochody, statki, broń i mundury policyjne są współczesne, nie ma telefonów komórkowych, nie ma komputerów, ludzie nadal używają maszyn do pisania i wysyłają listy, a ubrania noszone przez bohaterów są takie same, jak byłyby. noszone w tym czasie. W istocie oznacza to, że akcja filmu nie rozgrywa się w całości ani w 1942, ani w 2019 roku, ale w dziwnym tymczasowym półśrodku, zapożyczającym elementy od każdego z nich. Istnieje dość oczywisty powód, dla którego scenarzysta/reżyser Christian Petzold stosuje tę strategię i trzeba powiedzieć, że działa ona wyjątkowo dobrze, a koncentracja tematyczna filmu jest symbiotycznie spleciona z jego estetyką w bardzo niezwykłym stopniu. Petzold nie tyle sugeruje, że historia się powtarza, ile postuluje, że nie ma różnicy między wtedy i teraz. Niestety, poza tym śmiałym zagrywką estetyczną, niewiele więcej dla mnie działało, gdy fabuła była senna, a postacie pozbawione jakichkolwiek emocji, z którymi można się związać. Film opowiada historię Georga (Franz Rogowski), młodego człowieka uciekającego przed „faszystami”. W Paryżu powierzono mu dostarczenie kilku dokumentów do George'a Weidela, komunistycznego pisarza przebywającego obecnie w mieście. Kiedy jednak Georg udaje się do pokoju hotelowego Weidela, odkrywa, że ​​pisarz popełnił samobójstwo. Zabierając nieopublikowany rękopis, dwa listy Weidela do swojej żony Marie i wizę tranzytową Weidela na przejazd do Meksyku, Georg chowa się w pociągu jadącym do Marsylii, jednego z niewielu europejskich portów, które nie są jeszcze pod kontrolą faszystowskich. Po przybyciu Georg odwiedza żonę zmarłej przyjaciółki, Melissę (Maryam Zaree), aby przekazać jej złe wieści. Jest jednak głucha, a on musi wyjaśnić śmierć poprzez jej młodego syna, Driss (Lilien Batman), z którym szybko nawiązuje więź. Tymczasem, gdy udaje się do meksykańskiego konsulatu, by zwrócić rzeczy Weidela, mylony jest z samym Weidelem i zdaje sobie sprawę, że ma szansę uciec z Europy, bo Weidel jest zarezerwowany na statku odpływającym za kilka dni. Gdy Georg czeka na przejście, ma kilka spotkań z tajemniczą kobietą, która, jak się wkrótce okazuje, jest nikim innym jak Marie Weidel (Paula Beer), która czeka na wiadomość od męża. Nie mówiąc jej, że Weidel nie żyje, Georg zakochuje się w niej. Zdjęcia zostały nakręcone w Paryżu i Marsylii. Wszystko, od znaków drogowych, przez samochody (w tym kilka elektrycznych) po fasady budynków, jest nowoczesne, podczas gdy wyraźna cyfrowa fotografia Hansa Fromma w żaden sposób się nie postarzała. Jeśli chodzi o kulturowe elementy znaczące, Petzold utrzymuje to niejasno, chociaż istnieje odniesienie do Świtu żywych trupów (1978), z napisami końcowymi z „Drogą donikąd” (1982). Jednak wszystko, co wydaje się umiejscawiać film w XXI wieku, jest coś, co można go zlokalizować w latach 40., czy to brak telefonów komórkowych, komputerów i Internetu, czy wszechobecność maszyn do pisania i listów. W tym samym duchu Petzold utrzymuje politykę uogólnioną, nie wspominając o nazistach, obozach koncentracyjnych czy Holokauście. Zamiast tego film odwołuje się do archetypowych „faszystów”, niezdefiniowanych „obozów” i systemowego „oczyszczania”. Połączenie liminalnych elementów nowoczesności i epokowej historii tworzy dysonans czasowo-poznawczy, który zmusza widza do wyjścia poza abstrakcyjne wyobrażenie, że to, co kiedyś się wydarzyło, może się powtórzyć. Zamiast tego musimy rozpoznać, że różnica między przeszłością a teraźniejszością jest tylko rozróżnieniem semantycznym, a to, co kiedyś się wydarzyło, nigdy tak naprawdę nie przestało się dziać. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę odrodzenie się neofaszyzmu w Europie, zbudowanego głównie na irracjonalnych ksenofobicznych lękach przed Innymi w formie imigracji, kryzys uchodźczy jest dziś tak samo zły, jak w latach 40-tych. Przemieszczenie czasowe sugeruje również zarówno specyfikę, jak i uniwersalność doświadczenia uchodźczego – każdy uchodźca jest zasadniczo wyjątkowy, ale i doświadczenie jest takie samo. Drugim ważnym wyborem estetycznym jest zastosowanie bardzo nietypowej narracji lektorskiej. Wprowadzony znikąd, gdy Georg zaczyna czytać rękopis Weidela w około 20 minucie, nie ma wstępnych wskazówek co do tożsamości narratora ani kiedy ma miejsce narracja. Dodatkowo narrator jest nierzetelny, bo czasami opisuje coś inaczej niż to widzimy. W pewnym momencie narracja także „interakcja” z dialogiem – w scenie między Georgiem i Marie ich dialogi przeplatają się z VO; otrzymują jedną część zdania, a VO ją uzupełnia lub odwrotnie. Jednakże, chociaż bardzo podobał mi się dysonans czasowy, eksperymentalny VO nie działał aż tak dobrze, służąc przede wszystkim do wyciągnięcia cię z filmu, gdy próbujesz odpowiedzieć na miriady pytań – skąd i kiedy dochodzi głos; jaki jest jej związek z narracją; czy słyszymy przemawiającą postać, czy kogoś spoza fabula; jak narrator może mieć dostęp do najgłębszych myśli Georga w niektórych punktach, a w innych nie; dlaczego głos jest w stanie dokładnie opisać rzeczy niewidziane przez Georga, ale często nieprecyzyjnie opisuje rzeczy, które są; dlaczego narracja w pewnych momentach wydaje się wyprzedzać narrację, a w innych za nią; jaki jest cel pseudorozbicia czwartej ściany poprzez naprzemienne VO z dialogiem? Nie znam odpowiedzi na wszystkie te pytania, ale uważam, że celem destabilizującej/odsychającej narracji jest wzmocnienie doświadczenia bycia uchodźcą, które jest masą historii zawartych w opowieściach i fragmentach, które często są ze sobą sprzeczne. Film ma jednak więcej problemów niż tylko VO. Aby zasugerować pozbawiony praw obywatelskich charakter bycia uchodźcą, Petzold przedstawia Georga jako nie-osobę; ma bardzo mało sprawczości, a zamiast tego jest kimś, komu coś się przytrafia. Krótko mówiąc, jest bierny, mniej bohaterem niż świadkiem. Postacie pasywne mogą działać bardzo dobrze w odpowiednich okolicznościach (pomyśl o Chance Gardner (Peter Sellers) w Being There (1979) lub najsłynniejszym przykładzie Hamleta), ale tutaj bierność łączy się z brakiem historii i rozwoju postaci, podczas gdy Rogowski gra tę rolę bez cienia wnętrza. Bez wątpienia najbardziej udane sceny w filmie to te, które pokazują jego przyjaźń z Drissem, ponieważ są to jedyne momenty, w których wydaje się osobą, a nie konstrukcją narracyjną, są to jedyne części filmu, które brzmią emocjonalnie prawdziwie. Ta przyjaźń jest jednak drugorzędna w stosunku do historii miłosnej między Georgiem i Marie. Tyle że to nie jest historia miłosna; nie ma w tym żadnego emocjonalnego realizmu. Rozumiem, do czego zmierza Petzold. Nie chce hollywoodzkiej historii miłosnej z fajerwerkami i poetyckimi monologami, chce pokazać, że wojna i status uchodźców pozbawiły ich tożsamości, a teraz są w rzeczywistości skorupami. Jednak to w żaden sposób nie wymaga tak źle napisanego związku, pozbawionego emocjonalnej prawdy. To, co próbuje zrobić Petzold w swojej charakterystyce Georga, jest wystarczająco jasne; Jako archetypowy uchodźca, nie widać, by Georg miał dużą kontrolę nad swoimi sprawami, a jego czas w Marsylii musi być statyczny, egzystencja pomiędzy pełniej zrealizowanymi stanami. Petzold używa tego, aby sugerować, że wyzbywanie się własnego kraju oznacza wyzbywanie się własnej tożsamości. Jednak ogrom jego bierności czyni go kompletnie nierealistycznym – nie jest człowiekiem, jest robotem. Wiąże się z tym brak rozpędu narracji. Ponownie rozumiem, że Petzold stara się pozostać wierny temu doświadczeniu, że życie uchodźcy musi koniecznie wiązać się z wieloma czekaniem, powtarzaniem się i frustracją. Ale znowu, jest to stopień, w jakim film to sugeruje. Owszem, bezwładność jest częścią tematu, ponieważ film przedstawia ludzi cierpiących na wyniszczającą bezwładność, ale niekoniecznie wynika z tego, że film musi być tak nieubłaganie nudny. Bez wątpienia najbardziej rażący problem to taki, który wynika z połączenia tych problemów - nie można przejmować się żadną z postaci. Pomyśl o filmach tak różnych, jak Das Boot ist voll (1981), Le Havre (2011) czy Toivon tuolla puolen (2017). Wszystkie przedstawiają uchodźców i wszystkie brzmią prawdziwie emocjonalnie, ponieważ zamieszkują je postacie, na których nam zależy. Właśnie tego brakuje Transitowi. Nie ma patosu, żadna z postaci nie jawi się jako nic poza szyfrem, reprezentatywnym archetypem, na który Petzold może rzutować swoje tematyczne obawy. Z niewielką ilością psychologicznej prawdziwości lub wewnętrzności, po prostu nigdy nie ożywają jako prawdziwi ludzie. Transit jest raczej filmem intelektualnym niż emocjonalnym, zimnym i odległym. I ten chłód i dystans kumulują się, w końcu film przewyższa moją cierpliwość. Dysonans czasowy działa bardzo dobrze, ale to wszystko, co film ma na to. Petzold mówi kilka interesujących rzeczy na temat doświadczeń uchodźców w XXI wieku w porównaniu z uchodźcami z czasów II wojny światowej, a lustro, które trzyma w stosunku do naszego społeczeństwa, nie jest szczególnie pochlebne. Gdybyśmy tylko mogli troszczyć się o kogoś na ekranie. Ktokolwiek.

Urszula Michalak

Bycie oryginalnym w medium filmowym, w połączeniu ze świeżym spojrzeniem na często powtarzane historie i tematy, może prowadzić do niezapomnianych występów z unikalnymi i odświeżającymi interpretacjami, jak widać tutaj (chociaż rzadko współpracuje z Szekspirem, chyba że zmodernizujesz dialog). Przejście z lat czterdziestych jest dziś ponownie wyobrażane w granicach tych, którzy próbują uciec przed konfliktem we francuskim porcie za pomocą wszelkich środków, jakie mogą ustalić, przy stale obecnym zagrożeniu ze strony władz stale i agresywnie próbujących im zapobiec. Chociaż czasy mogły się zmienić, a przyczyny ucieczki ewoluowały, ten dylemat nadal pozostaje w dzisiejszym świecie realnym dla niektórych, aby migrować w pośpiechu, aby przetrwać.

Izabela Górecka

Historie uchodźców. Ucieczka przed prześladowaniami, ukrywanie się przed niebezpieczeństwem deportacji, oczekiwanie na wizy, które mogą ratować życie, wejście na statek płynący do obiecanego brzegu zbawienia – oto tematy, które głęboko wybrzmiewają we mnie, być może także ze względu na osobiste i rodzinne historie to miało miejsce nie dalej niż jedno pokolenie przed nami. Tranzyt zaadaptowany przez Christiana Petzolda z powieści Anny Seghers, której akcja toczy się w czasie II wojny światowej i wyreżyserowany przez niego, jest oryginalnym podejściem do tego zestawu tematów. Nie jest to film bez skazy, ale zrobił na mnie szczególne wrażenie. Podejście scenarzysty i reżysera Christiana Petzolda jest bardzo oryginalne. Postacie i części narracyjne zaczerpnięte są z powieści niemieckiej pisarki Anny Seghers, będącej połączeniem opowieści o żydowskich i niemieckich uchodźcach prowadzących okupację niemiecką w czasie II wojny światowej, w której strach, miłość i błędne tożsamości łączą się w dość mądry i ciekawy mieszać. Miejsce akcji to jednak dzisiejszy, a może jutrzejszy Paryż i Marsylia, z policyjnymi radiowozami i furgonetkami z ciągle wyjącymi syrenami i policjantami w czarnych garniturach i hełmach goniącymi po ulicach „nielegalnych”. Istnieją pewne wyjątki dla tego środowiska, ponieważ w niektórych momentach wydajemy się, że jesteśmy w atemporalnym francuskim bistro lub oglądamy krajobraz starego portu w Marsylii przed współczesną turystyczną zmianą twarzy. Język używany przez bohaterów to także hybryda, w której dialogi literackie w języku niemieckim mieszają się z odniesieniami do klubów piłkarskich w Lidze Mistrzów XXI wieku. Superpozycja jest niemal dydaktyczna, ale jakoś działa, bo historia trójkąta miłosnego (a może piramidy w tym przypadku) układa się na tle życia uniwersalnych uchodźców. Niektórzy mówią po niemiecku, niektórzy w języku arabskim lub afrykańskim, wszyscy uciekają przed wieczną policją ucisku. Jak wiele historii miłosnych w czasie wojny, tutaj intryga zbudowana jest z intensywnych uczuć podwojonych przez strach, cienie, ukryte tożsamości. Rozwija się powoli, ale znakomita gra Franza Rogowskiego i Pauli Beer przenosi na ekran cały świat pasji i dwuznaczności, rozpaczy i niemożliwych marzeń. Drugi wątek, który łączy los niemieckich uchodźców z losem „lokalnych” migrantów, jest również opisany w sposób dyskretny, unikając pułapek melodramatu. Jedyną poważną wadą jest użycie głosu poza ekranem, prawdopodobnie czytającego tekst z oryginalnej powieści, która zainspirowała film. Zapewne ma przypominać o pracy źródłowej i okresie, w którym toczy się jej historia. Uważam, że głos rzadko sprawdza się w filmach, a tutaj tak nie jest. "Transit" opowiada bardzo ważną historię, a jego produkcja zawiera dobrą grę aktorską i wiele błyskotliwych pomysłów. Byłoby lepiej, gdyby reżyser Christian Petzold bardziej ufał swoim widzom i czynił niektóre szczegóły egzekucji bardziej dyskretnymi i mniej wyraźnymi.

Ewa Krajewska

Zwiastun

Podobne filmy