Jeden dzień w Europie opowiada cztery historie będące wariacjami na podobny temat: turystów, policji i złodziei. Dzieją się w tym samym czasie w Stambule, Santiago de Compostella, Berlinie i Moskwie. Ich bohaterowie przyjeżdżają do obcego kraju i zostają okradzeni, a w dodatku nie znają języka. Reżyser i scenarzysta Jednego dnia w Europie Hannes Stoehr, niemiecki trzydziestolatek, rozbraja narodowe stereotypy, przewrotnie nimi grając. W epizodzie rosyjskim wpadamy w objęcia dwóch postaci Rosji naraz - bandyckiej i serdecznej, totalitarno-biurokratycznej i dobrodusznej. W Stambule posterunek policji kojarzy się z pamiętnymi kazamatami z "Midnight Express" Alana Parkera, ale tylko w pierwszej chwili. Bo wszystkich policjantów podnieca tego dnia mecz w telewizji. Tym razem oszustem okaże się Niemiec, a tym, który mu zaufa - turecki taksówkarz doskonale znający niemiecki. Węgierski pielgrzym okradziony przed katedrą w Composteli okazuje się depresyjnym nauczycielem historii, kandydatem na samobójcę, od którego z daleka wieje tragedią dziejową. Ale co stanie się z węgierską melancholią, gdy trafi na hiszpańskiego policjanta - donżuana i lekkoducha? Gdzie by nas najlepiej mogli okraść? - zastanawia się w epizodzie berlińskim francusko-arabska para ulicznych artystów, którym skończyły się pieniądze. Co powiedzieć policji? Że zrobili to niemieccy skini z blokowisk? Turcy z Kreuzbergu? Polacy, Rosjanie, Uzbecy, Kazachowie? Co za różnica! A może sami zostaniemy złodziejami?