Volker Schlöndorff zrobił karierę dzięki ekranowym adaptacjom wielkich powieści. Jego Śmierć sprzedawcy wyróżnia się jako doskonała praca, a Malkovich i Hoffman to jedne z najlepszych dzieł w ich karierze. Powrót do Montauk to jego trzeci film w ciągu dziesięciu lat, oparty na opowiadaniu Montauk szwajcarskiego pisarza Maxa Frischa, chociaż znacznie odbiega od tej historii i może stać prawie sam, ta opowieść o pisarzu podczas podróży książkowej w Nowym Jorku ze swoją przeszłością. Trudno wskazać, co tu poszło nie tak. Jego francuskim współpracownikom nie można winić, bo montaż Hervé Schneida (Amélie) jest znakomity, nie zawodzi też zdjęcia Jérôme'a Almérasa. Od początku w filmie jest napięcie po pomysłowych tytułach ekranowych, a pierwsza połowa filmu całkiem fajnie układa fabułę: sprawia wrażenie poważniejszego filmu Woody'ego Allena, a postacie są dobrze ugruntowane. Stellan Skarsgård jest dobry, Niels Arestrup jest znakomitym, ale niedocenianym aktorem. Jednak od momentu rozpoczęcia podróży do Montauk film traci zainteresowanie. Po pierwsze, fabuła od tego momentu jest tak przewidywalna, że staje się nudna. Po drugie, nieco mechaniczny styl Schlöndorffa też nie pomaga. I wreszcie, Nina Hoss jest tutaj prawdziwym rozczarowaniem i nie może osiągnąć wymaganego rodzaju i poziomu aktorstwa. Szczególnie we wszechobecnych średnich ujęciach i zbliżeniach jej mimika i język ciała nie są wystarczająco dobre, aby przenieść film, podczas gdy ona zasadniczo jest w jego centrum. Temat (pisanie spotykające się z jego przeszłością) jest tak zużyty, że nic nowego nie jest tu dodawane do filmowego uniwersum. Styl i treść filmu wydają się staromodne i nieaktualne. Czasy się zmieniły, więc nie zostało to dobrze przyjęte na Berlinale, gdzie kilkoro gości festiwalu z niecierpliwością czekających na ten film opowiadało później o swoim rozczarowaniu. A części filozoficzne są tak pseudointelektualne, że to zniewaga dla pola.
inż. doc. Dorota Bąk
_Powrót do Montauk_ jest nieautoryzowanym „kontynuacją” na wpół autobiograficznego „Montauk” zmarłego szwajcarskiego pisarza Maxa Frischa. Były dobroczyńca Maxa, Walter, odgrywa w książce dużą rolę. Stellan Skarsgard ujmuje jako starzejący się Max, który jest jak chętny nastolatek, gdy jest z paniami. Opóźnione wejście Niny Hoss jako Rebeki, jego nieuchwytnego obiektu tęsknoty, jest naprawdę warte czekania. Jest Jeanne Moreau naszych czasów. Rebecca udaje się spędzić z nim noc w hotelu Montauk, w którym kiedyś się zatrzymali. Tam, na białym piasku, rzut kamieniem od słynnej latarni morskiej, Hoss wygłasza potężny monolog, który przekreśla jego nadzieję na długoterminowe spotkanie. To absolutnie elektryzujące przedstawienie, można by przywołać Nastassję Kinski w _Paryżu w Teksasie_. Gdy przeskakuje od tęsknych półuśmiechów przez rezygnację do smutku, wszystko to w ciągu kilku sekund, gesty Hossa stają się tak czułe i realistyczne – całkowicie nieprzewidywalne, a jednocześnie wstrząsają szokiem rozpoznania. Ma sposób na odwrócenie wzroku lub kołysanie buta na ławce, który mówi, że każde słowo pochodzi z głębi jej wnętrza, jest czerpane z doświadczenia płynącego z głębi serca. Rzeczywiście jej maniery przypominają mi Słowenię, którą kiedyś znałem, a która odeszła... Nina Hoss zagrała tak wiele sfinksowych szyfrów w jednogłosowych filmach wyreżyserowanych przez przereklamowanego Christiana Petzolda, że prawie zapomina się, jak dobra potrafi być . W rzeczywistości wszyscy aktorzy są niezwykli i niezapomniani. Manhattan jest prawdopodobnie gwiazdą drugoplanową; jesteśmy traktowani do miasta w jego najbardziej czarującym i ponurym wydaniu. Max zostaje w hotelu Algonquin, mimo że jest spłukany; jest ponad tym wszystkim, szybuje w taksówkach i samolotach, globtrotuje od miasta do miasta, wygłasza przemówienia, goni za marzeniami i wymienialnymi dla niego kobietami. Natomiast kobiety, które dla niego pracują i tęsknią za nim, kochają go głęboko i niezłomnie. Nigdy o nim nie zapominają. Pod koniec filmu Max w końcu to rozumie. W jeszcze rzadszym w kinie momencie samopoznania uświadamia sobie, że nigdy się nie zmieni. Film zaczyna się i kończy w JFK. Ci z nas, którzy wciąż zachowują wiarę, pamiętają, że „Homo Faber” Schlondorffa zaczyna się i kończy również na lotniskach. _Homo Faber_ była jego pierwszą adaptacją powieści Maxa Frischa; pokazał szwajcarskiemu pisarzowi surowe cięcie przed śmiercią tego ostatniego, a Frisch „pokochał to”. Był to też pierwszy film „art-house”, który odkryłem dla siebie 30 lat temu. Oglądanie tej niezwykłej, głęboko odczuwanej, żywej kontynuacji innego dzieła Frischa było niczym innym, jak potwierdzeniem mojego filmowego życia.
Lidia Kowalska
Reżyser filmowy Volker Schlöndorff ma na swoim koncie wiele dobrych filmów. To zdecydowanie nie jest jeden z nich. Zainspirowany powieścią szwajcarskiego autora Maxa Frischa, Schlöndorff powiedział w wywiadach, że treść jest w zasadzie autobiograficzna. Główny bohater (Stellan Skarsgård) jest powieściopisarzem w średnim wieku, odnoszącym sukcesy i kobieciarzem z Europy Północnej. Wraca do Nowego Jorku i nawiązuje kontakt z jedną ze swoich dawnych kochanków, którą uważa za prawdziwą miłość swojego życia, niemiecką imigrantką, która obecnie jest niezwykle odnoszącym sukcesy prawnikiem w Nowym Jorku (niemiecka gwiazda aktorka Nina Hoss). Oboje podróżują do Cape Montauk, gdzie powieściopisarz próbuje ożywić ich dawny związek. Cały film wydaje się przeciętną produkcją telewizyjną i nigdy tak naprawdę nie startuje. Inni recenzenci już wyrazili swoją opinię, dlaczego. Tutaj jest moje. Przede wszystkim trudno wczuć się w bohaterów. Kogo obchodziły małe problemy tej super-sukcesu i super opanowanej pary w średnim wieku? Jaki sens ma publiczność, jeśli powieściopisarz wybierze swoją wspaniałą dawną miłość zamiast swojej wspaniałej obecnej żony? Po drugie, dialog jest sztywny i nienaturalny, zwłaszcza partie wypowiedziane przez Ninę Hoss. Nie brzmi płynnie i naturalnie jak odnoszący sukcesy prawnik, ale raczej jak ktoś, kto przybył świeżo z Niemiec i nauczył się na pamięć jej kwestii. Biorąc to pod uwagę, jakość aktorstwa jest ogólnie całkiem dobra, podobnie jak fotografia. Tak więc porażka tak naprawdę sprowadza się do scenariusza.
Kornelia Woźniak
Obserwuj nas
Życzymy miłego seansu :)
Polub nas na Facebooku i bądź na bieżąco