Przeczytałem powieść, kiedy po raz pierwszy się ukazała, ponieważ tytuł mnie zaintrygował i uznałem, że jest całkiem dobra. Kiedy usłyszałem, że John Cusack adaptuje to i przenosi akcję do Chicago (z Londynu w powieści), trochę się zmartwiłem, ponieważ martwię się, że zmienię rzeczy podczas adaptacji z arbitralnych powodów, ale nie musiałem się martwić; chociaż mam kilka zastrzeżeń, do których przejdziemy później, Cusack i spółka wykonali świetną robotę, adaptując powieść. Po pierwsze, przeczytałem jeden komentarz, który twierdzi, że to stereotyp „maniaków muzycznych”. Typ ludzi, których portretuje Hornby, Cusack, jego współautorzy (D.V. DeVincentis i Steve Pink, który jest także współautorem scenariusza GROSSE POINT BLANK i Scott Rosenberg) oraz reżyser Stephen Frears to bardzo szczególny typ „maniaka muzycznego”; typ, który jest snobem w kwestii muzyki. Powiedziałbym, że prawie każdy z nas jest agresywny w stosunku do swoich upodobań i niechęci, jeśli chodzi o muzykę, ale zgadzam się, że niewielu z nas porównuje lubienie Marvina Gaye'a i Arta Garfunkela do „zgody zarówno z Izraelczykami, jak i Palestyńczykami”. I prawdopodobnie niewielu z nas byłoby tak odciętych od uczuć, że słysząc o śmierci człowieka, nie znalazłoby lepszego sposobu na wyrażenie swojego smutku niż wymienienie 5 najlepszych piosenek o śmierci. A jednak lubimy tych ludzi jako postacie, ponieważ widzimy, że nawet jeśli mają trochę zasmarkanego nastawienia, naprawdę kochają swoją muzykę i wykonują nisko płatną pracę, ponieważ kochają to, co robią. A kto z nas nie zwrócił się ku muzyce, kiedy czujemy się smutni (lub szczęśliwi), jak robi to Rob, lub życzymy sobie tego Bruce'owi Springsteenowi (i ospie na osobie, która w swoich komentarzach sugerowała, że jest passe. Bruce to zrobi NIGDY nie bądź passe) czy rozmawiałby z nami bezpośrednio, tak jak rozmawia z nami poprzez swoją muzykę? Powieść i film to wszystko uchwyciły. Kolejnym atutem jest oczywiście występ Cusack. Woody Allen powiedział kiedyś, że chociaż amerykańscy aktorzy są bardzo dobrzy w graniu męskich mężczyzn czynu, niewielu jest takich, którzy mogliby zagrać bardziej „normalnych”, zwykłych ludzi. Z drugiej strony Cusack wyrobił sobie niszę, grając zwykłych facetów. Nie wygląda jak chłopak z sąsiedztwa i nie jest stereotypowo wrażliwy ani modny, ale jawi się jako facet, który czuje się zarówno swobodnie, jak i wciąż tęskni za czymś więcej. W najlepszym wydaniu, jak w takich filmach jak PEWNA RZECZ, POWIEDZ WSZYSTKO, GRYFTERS, BULLETS OVER BROADWAY, GROSSE POINT BLANK, a to gra ludzi na progu dorastania, którzy potrafią, jeśli chcą, ale nie są pewni, czy chcą, a jednak uczynił każdego z nich innym. Stan Roba może być nieco bardziej konwencjonalny – nie jest pewien, czy chce się jeszcze ustatkować – ale Cusack, choć nie boi się pokazać swoich nielubianych cech, sprawia, że i tak lubimy Roba. Reszta obsady też jest całkiem niezła. Znane nazwiska są tylko krótkie (Lisa Bonet, Joan Cusack, Tim Robbins, Lili Taylor, Catherine Zeta-Jones), ale wykorzystują swój czas najlepiej. Nigdy wcześniej nie widziałem Iben Hjejle (nie widziałem MIFUNE), ale radzi sobie dobrze jako najbardziej dorosła osoba w filmie. Ale prawdziwymi gwiazdami, poza Cusackiem i muzyką, są Jack Black i Todd Louiso jako współpracownicy Roba. Czarny szczególnie przypomina mi ludzi, których znałem. Jak powiedziałem, mam pewne zastrzeżenia. W książce jest kilka incydentów, które nie trafiają do filmu, które chciałbym zobaczyć (Sid James Experience i pani, która chciała sprzedać Robowi mnóstwo cennych płyt za śmiesznie niską cenę) . Męczą mnie filmy, w których deszcz jest wyrazem smutku, a to jest przykład nadużywania. A postać Laury nie jest tak dobrze rozwinięta w filmie, jak w powieści. Niemniej jednak warto to sprawdzić.
Jakub Zając
Po przeczytaniu bardzo dobrej powieści Nicka Hornby'ego o tym samym tytule nie mogłem się doczekać „High Fidelity”, ale nigdy nie spodziewałem się, że będzie tak dobry, jak jest. Jest to z pewnością jedna z najlepszych komedii wszechczasów ze względu na sam śmiech – ale to, co odróżnia ją od innych komedii (szczególnie tych z epoki New Age), to to, że jest to bardzo przejmująca, wielowarstwowa opowieść, która koncentruje się głównie na mężczyznach – i dlaczego jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Miłość, życie, związki, muzyka, filmy, hobby, praca, kleszcze, wzloty, upadki - wszystko jest tutaj. To zasługa Johna Cusacka, że wziął „klasyczną” współczesną powieść osadzoną w Londynie i przeniósł ją do Chicago – i działa równie dobrze (jeśli nie lepiej) niż wersja brytyjska. Pokazuje, jak bardzo jest to uniwersalna historia, skoro potrafi ją docenić tak wielu ludzi z całego świata, bez względu na to, gdzie się rozgrywa. Tracimy tutaj skróty, takie jak „mate”, „cos” i inne brytyjskie wyrażenia – ale zasadniczo historia jest dokładnie taka sama, jak postać Roba Gordona. Cusack udowadnia swoją wartość i nie ma w tym filmie ani jednego złego występu, może poza ukochaną, która stara się mieć amerykański akcent, a momentami jest to dość nierówne. Jack Black jest fantastycznie zabawny i po raz kolejny ujawnia, dlaczego jest o ligę przed innymi otyłymi komikami, takimi jak Chris Farley, którzy jedynie polegali na występach i wadze OTT dla śmiechu – Black, podobnie jak John Candy, faktycznie gra i jak dotąd w jego karierze okazało się, że naprawdę dobre filmy, co o wielu jego konkurentach jest więcej niż można powiedzieć. Scenariusz zawiera kilka bardzo zabawnych jednolinijek i dowcipów filmowych/muzycznych (uwielbiam ten kawałek „Martwe zło” – „Ponieważ jest taki zabawny i brutalny, ma świetną ścieżkę dźwiękową… i tak jest brutalny!"). Ale ostatecznie to, co naprawdę mnie prześladowało (że tak powiem) w tym filmie długo po tym, jak go zobaczyłem, to fakt, że zostaje on z tobą przez wieki po tym, jak przestaną pojawiać się napisy końcowe. Jest przejmujący i naprawdę trafiony pod wieloma względami – dodaj to do filmu pełnego doskonałych wykonań, świetnych reżyserii, sprytnych pomysłów, jednolinijek i żartów, a otrzymasz najwyższej klasy arcydzieło komediowe, które umieszcza „High Fidelity” w najwyższych rankingach amerykańskiej (i brytyjskiej!) komedii - "z", jak mówi tylna okładka DVD, "kulą". Wysoce rekomendowane. 5/5
doc. Magdalena Zawadzka
Obserwuj nas
Życzymy miłego seansu :)
Polub nas na Facebooku i bądź na bieżąco