Ulrich Seidl wraca do Afryki – ostatnim razem był tu, realizując pamiętną fabułę "Raj: miłość", o seksturystyce starszych białych kobiet. Tym razem portretuje austriackich myśliwych, zażywających uroków mordowania zwierząt w rezerwacie. Wszystko jest jak najbardziej legalne – każde zwierzę jest odpowiednio wycenione, miejscowa ludność zarabia pieniądze na obsłudze gości (myśliwy w tydzień wydaje tyle, ile normalny turysta w dwa miesiące), tworzą się miejsca pracy i infrastruktura – cały biznes jest prowadzony przez Austriaka, który przeniósł się na Czarny Ląd. Film jest okrutnym rewersem programów przyrodniczych – widzimy śmierć i cierpienie zwierząt, fizyczne podniecenie myśliwych; ludzi, którzy przyznają sobie prawo do panowania nad naturą i czerpią satysfakcję z zadawania śmierci. Jak każda społeczność, tworzą oni swoje magiczne rytuały, które podtrzymują ich wspólnotę. Seidl portretuje ich w swoim stylu – bezlitośnie, ironicznie i ze swoistym dystansem. Jego bohaterowie starają się wytłumaczyć, co ich pociąga w polowaniu, dorabiając do pierwotnych instynktów pseudofilozoficzne teorie będące echem tych, które w połowie ubiegłego stulecia doprowadziły do śmierci milionów ludzi. Seidl zdziera maskę z „cywilizowanych” Europejczyków, pokazując ledwie skrywany rasizm, obojętność na biedę i fascynację przemocą. Film to przejażdżka po jego stałych motywach: brzydota ludzkiego ciała (zderzona z ciałami umęczonych zwierząt), obraz człowieka realizującego swoje mroczne żądze bez dbania o interes innych. Bohaterowie Seidla to zwykli mieszczanie – emeryci, nastolatki i zamożna klasa średnia. Seidl podchodzi do nich tak blisko, jak to możliwe – opowiadają o swoich emocjach bez żadnych zahamowań.